Aegnor nagle ujrzał żołnierzy króla Gildora, kierujących się do siedziby ich władcy. Wtedy uznał, że jest to odpowiedni moment na uwolnienie z więzienia jego przyjaciół, Nessy oraz Tasartira, którzy, tak jak i on, byli elfami. Gdy stwierdził, że wojsko jest już wystarczająco daleko, zeskoczył z drzewa, po czym zniszczył kraty w drzwiach paroma zaklęciami, a następnie wszedł do środka i ujrzał dwóch strażników.
Jednak nie są tacy głupi, jak myślałem i zostawili straże, pomyślał.
Wyciągnął miecz, strażnicy postąpili tak samo. Jeden ze strażników skoczył na elfa i ciął mieczem w jego ramię. Aegnor krzyknął z bólu. Szybko wziął się w garść, następnie wykonał zamach, którym pozbawił napastnika głowy. W tym momencie zaatakował drugi ze strażników, lecz ewidentnie było po nim widać, że jest przerażony po ujrzeniu śmierci swego towarzysza, więc elf korzystając z okazji zabił go jednym, szybkim ruchem wbijając mu miecz między żebra.
Aegnor przeszukał ciała strażników i znalazł klucz do cel, w których byli uwięzieni jego przyjaciele.
Podszedł w stronę drzwi wyraźnie osłabiony przez utratę krwi, która ciekła obficie z jego ramienia, otworzył obie cele, a gdy ten już tracił przytomność, elfy podtrzymały swego towarzysza.
- Hej, chłopie! - krzyknęła Nessa - walczysz codziennie ze strażnikami, a teraz pokonałeś dwóch i mdlejesz od takiej rany na ramieniu?
- Nessa zamknij się i lepiej przynieś mi liść meditany z mojej torby. Aegnor ma rozciętą tętnicę.
Nessa, mrucząc coś pod nosem, poszła w stronę kantorku, gdzie strażnicy trzymali przedmioty, które odbierali więźniom.
- Chłopie, nie mdlej mi tu. Nessa zaraz wróci z ziołami.
- Nie... nie rozumiem...
- Co? Czego nie rozumiesz? - spytał Tasartir.
- N-nie rozumiem.. dlaczego... strażnicy... dlaczego strażnicy atakują zawsze jeden po drugim...
- Co?
- No... Idioci zamiast rzucić się na mnie we dwóch zawsze atakują osobno i... i ich zabijam... a tak.. mieliby jakieś szanse przynajmniej...
Tasartir uśmiechnął się.
- No wiesz... To są ludzie. Głupia rasa. Nic nie poradzisz.
W tym momencie przyszła Nessa, niosąc torbę Tasartira i powiedziała:
- Nie wiem gdzie ty masz ten liść... Nie chciało mi się grzebać, to całą torbę przyniosłam.
- Przytrzymaj Aegnora, zaciskając ramię paskiem powyżej rany, a ja w tym czasie urobię maść.
- Jakim paskiem? Skąd mam ci pasek wytrzasnąć?!
- Strażnicy leżą na ziemi. Weź od jednego z nich.
* * * * * * * * * * * * * * *
Po opatrzeniu Aegnora oraz nieskończonych narzekaniach Nessy wyruszyli z powrotem do swego miasta, Elladonny.
Gdy dotarli na miejsce zobaczyli masę ciał leżących na ziemi, dym, który unosił się z jeszcze dogasających domów i krew, pełno krwi.
- Co tu się stało...? - rzucił pytanie Tasartir.
- Nie widzisz, idioto?! Masakra ot co - odpowiedziała jak zwykle kulturalna Nessa.
- Ludzie Gildora...
- Jesteś tego pewien Aegnorze? Nawet ludzie Gildora nie byliby zdolni wybić całego naszego miasta - zauważył Tasartir.
- Może ktoś im pomógł.
- Ale kto? - zapytała Nessa.
W tym momencie usłyszeli hałas. Jakby czyjś jęk. Poszli więc w jego kierunku.
Dotarli do pałacu królewskiego, gdzie pod belką leżała przygnieciona istota.
- Pomóż mi - nakazał Aegnor Tasartirowi, idąc w kierunku gruzowiska.
Razem podnieśli belkę, a Nessa wyciągnęła ową istotę, która, jak się okazało, była elfickim ambasadorem.
- Frenya, to ty?! - krzyknęła Nessa.
- Nie drzyj się kobieto. To, że leżałam pod belką i jestem cała w sadzy nie znaczy, że ogłuchłam.
- Co tu się stało? - spytał Tasartir.
- Żołnierze Gildora.
- A jednak - rzekł Aegnor.
- Przecież nie daliby rady przedrzeć się przez mury. To nie możliwe...
- Lutria zdradziła.
- Porąbało cię?! Przecież to dziedziczka tronu! Jaki byłby tego sens?! - zbulwersowała się Nessa.
- Nie mam pojęcia jaki miała w tym cel, ale tak uczyniła. Ona zawsze tak się zachowuje? - zapytała Frenya.
- Niestety... - odpowiedział Tasartir.
- I co? Wybili wszystkich i odeszli? O co tu chodzi? Myślałem, że Gildor chce sobie podporządkować całą Feldinię, a nie wybić całą populację elfów i to w zmowie z dziedziczką tronu... - rozmyślał Aegnor.
- Nie, nie zabili wszystkich. Większość zabrali ze sobą do tego ich, pożal się boże, króla. Aby dać przykład innym, jak się kończy nie słuchanie rozkazów "najwyższego władcy Feldinii" pozabijali resztę.
- I co teraz zrobimy? - zapytał zrezygnowany Aegnor.
- Szczerze to nie wiem... Naprawdę nie wiem...
Stali tak w milczeniu kilka chwil, po czym odezwał się Tasartir:
- Ja chyba wiem co możemy zrobić, tylko musimy iść wpierw do Gurduka Śmierdzipyska.
- Śmierdzipyska?! Do tego starego cepa?! Idiota - krzyknęła Nessa.
- Jaki masz plan? - spytała Frenya.
- Opowiem wam po drodze, a teraz chodźmy.
I wyruszyli w stronę Mrocznego Lasu. Mając przed sobą długą drogę uzbierali zapasów, ziół, zmienili odzienie. Wzięli konie i ruszyli.
Zobaczył to pewien osobnik, który podsłuchał całą rozmowę, schowany za drzewem kilka kroków za nimi.
- Pan będzie zadowolony, że wszystko idzie dokładnie po jego myśli.
Zatarł dłonie, po czym uciekł między drzewa chichocząc.